A było to tak - na pewnym forum turystycznym ktoś wspomniał
o jednodniowej wycieczce obejmującej wodny targ Damnoen Saduak, most na rzece Kwai i wodospady Erawan.
Zdziwiłem się, że to do ogarnięcia w ciągu jednego dnia, ale ponoć taką ofertę
składał Pandanus – firma turystyczna z Bangkoku, której właścicielami jest
polsko-tajskie małżeństwo – Jacek i Sue. No to zajrzałem na ich stronę
internetową, po czym wykonałem telefon do ich polskiego przedstawiciela. Z
panem Darkiem przeprowadziłem dłuuuugą i sympatyczną rozmowę, z której wynikało,
że wystarczy napisać do Jacka i Sue, przedstawic swoje oczekiwania i z całą
pewnością otrzymam ofertę "szytą na miarę". W tym czasie nie był
jeszcze ogarnięty organizacyjnie nasz transfer z Bangkoku do Siem Reap - zatem
dopytałem również o możliwość zaaranżowania
tego punktu z pomocą Pandanusa. Otrzymałem jednak tylko standardowa ofertę
wycieczek z informacja, ze transfer do Kambodży jest możliwy tylko przy wykupieniu
w Pandanusie wycieczki do Kambodży.
Trudno - z przedstawionych wycieczek właściwie do wyboru była
tylko jedna - wodny targ + farma krokodyli + Ancient City. Ta farma do
szczęścia mi potrzebna nie była, ale skoro jest w programie - niechby sobie była.
Co do terminu - wstępnie rozważałem te wycieczkę na wolny dzień po powrocie z
Kambodży. Wtedy jednak nocleg mieliśmy zaplanowany blisko lotniska Don Muaeng -
co skutkowało zwiększeniem ceny przez Pandanusa o 1000 THB. Ostatecznie wiec
zaakceptowaliśmy cenę 4 x 2 200 THB za wycieczkę j.w. ze startem z Rambuttri, a Pandanus
dorzucił gratis „targ na torach”.
Na skype dogrywałem szczegóły, dopytując jak się mamy
spotkac i o której - sugerując, że może lepiej wystartowac wcześnie rano, co by
na wodny targ dotrzec przed tlumami. Niestety - moje sugestie spotkały się z
lakonicznym stwierdzeniem: "nasze wycieczki rozpoczynają się o 8 rano i o
takiej porze odbierzemy was z hotelu". No - OK - w końcu ja nie znam
miejscowych realiów - profesjonaliści powinni wiedziec jak to się robi.
Zwracam uwagę, ze wycieczka miała byc:
- prywatna - dla czterech osób,
- z polskim przewodnikiem,
- minivanem,
- z minilunchem z owoców.
O 8 rano byliśmy gotowi, ale nikt się nie zjawił. Po 20
minutach oczekiwania wykonałem telefon do Jacka - obiecał sprawdzic co i jak.
O 8.30 zauważyliśmy wśród osób kręcących się przed hotelem
Tajkę, która podchodziła do różnych osób z pytaniem: Maius?, Maius? Domyśliłem się, że to może chodzic o mnie.
Była zdziwiona, ze już czekamy - wg niej mieliśmy się spotkac o 8.40. Tajka nie
gadała po polsku, porozumiewaliśmy się po angielsku. Zainkasowała 4 x 2 200 THB
i przedstawiła program nie uwzględniający targu na torach. To nas z kolei
zdziwiło i zwróciliśmy uwagę, że targ był w programie. Tajka wykonała jakiś
telefon i potwierdziła, ze targ na torach też będzie.
Gdzieś wysiedliśmy, przewodniczka parę razy dopytywała miejscowych
jak dojśc do targu na torach, w końcu do niego dotarliśmy.
Do kolejnego punktu - Damnoen Saduak dojechaliśmy, kiedy i
tłumy innych turystów tam były. Po drodze dowiedzieliśmy się, że jest jeszcze
jakaś druga grupa z Pandanusa. Nie bardzo kumałem co to miało do rzeczy, skoro
kupowaliśmy wycieczkę dla czworga.
Na targu wpakowano nas w łódkę wiosłową (4 osoby +
przewodniczka + wiosłujący). Byly i inne wiosłowe ale ci, co się sprawnie
poruszali - pływali w długorufowych, zapatrzonych w daszki, co miało kolosalne
znaczenie wobec rzęsistego deszczu jaki właśnie lunął. Nasz wiosłujący rozstawił
nad nami dwa dziurawe parasole. Przepłynęliśmy jeden kwartał targu – część tekstylną (ok 20 min).
Koniec? Kurna - się mocno zdziwiłem, wszak widziałem filmiki
i relacje z tego targu i wiedziałem doskonale, że zupełnie inaczej to winno wyglądac. Kicha. Miał być wodny targ
- był. Punkt zrealizowany. Teraz dołączył do nas polski przewodnik -
niejaki pan Radek, którego działalność ograniczała się do tłumaczenia na polski tego
co gadała tajska przewodniczka.
Później dotarliśmy na farmę krokodyli - takie swoiste ZOO,
gdzie czekaliśmy ponad godzinę na wątpliwą atrakcje w postaci pokazu, w którym
"dwóch śmiałków" drażniło krokodyle i pozorowało wkładanie im
własnych głów do pyska. No i pan Radek miał atrakcję wielką, a polegającą na
karmieniu krokodyli rybimi głowami przywiązanymi do sznurka (taka niby-wędka).
Zatem - kolejny punkt programu został zrealizowany.
Jako minilunch dostaliśmy na 4 osoby 2 tacki z owocami:
pomelo i ananas.
A potem było Ancient City. Dopiero teraz skumałem po co 2
grupy. Obie zostały wsadzone do turystycznego busa obwożącego po terenie
Ancient City, przy czym zostało zapowiedziane przez pana Radka, że objazd
zajmie ok 50 minut (SIC!) i zatrzymamy się w TRZECH miejscach.
Ja pierdykam – przecież się naczytałem, że ludzie w Ancient
City spędzają pół dnia !!!!!!!
SZLAG. Fotki strzelane w ruchu średnio mi wychodziły, w
końcu nie zdzierzyłem i krzyknąłem głośno: DO CHOLERY _ STOP !!! MNIE SIE NIE
SPIESZY I CHCE MIEC MOZLIWOSC ZROBIENIA SENSOWNYCH FOTEK.
Pan Radek się mocno obraził, ze ktoś mu tu choleruje , że on
sobie wyprasza, a jak mi się nie podoba - mogę się zwrócic do właściciela
biura. Odrzekłem mu, ęe to on tu reprezentuje biuro to i niech weźmie na własne
barki moje uwagi.
Oczywiście - po takiej wymianie poglądów już później pan
Radek się w naszym samochodzie nie pojawił.
Na zakończenie - po powrocie do Bangkoku wpadliśmy w jakiś
totalny korek (demonstracje?) i pani tajska przewodniczka wysadziła nas rzekomo
w odległości 100 m od hotelu, która to odległośc okazała się dystansem ok 3 km (3 x dopytywaliśmy
jak mamy dotrzec do hotelu - wszak plan Bangkoku na ten dzień nie był nam
potrzeby i został w pokoju hotelowym).
Dla Sue wieźliśmy z Polski krem jako suwenir - pojechał z
nami dalej.
Formalnie - program zrealizowany.
PANDANUSOWI MÓWIMY : NIEEEEEEE!!!!!
Nie pytaj dlaczego od momentu jak przeczytalam, ze to jakas polsko-tajska spolka to juz wiedzialam ze Was wychujaja.
OdpowiedzUsuńCóż - Stardust - dupków nie brak na tym świecie.
OdpowiedzUsuń