Wat Arun kończy nasz plan zwiedzania na pierwszy dzień.
Po ponownym przeprawieniu się przez rzekę piechcikiem
zmierzamy w kierunku hotelu.
Tuż za rzeką - śmierdzący rybami mały targ z suszkami:
Im bliżej hotelu jesteśmy, tym atmosfera ulicy staje się
coraz bardziej gęsta. Z jednej strony - normalne uliczne życie - mnóstwo
straganów, porozkładane na chodnikach akcesoria na sprzedaż (przysłowiowe mydło
i powidło), mnóstwo ludzi, ale wśród nich - coraz więcej osobników wyposażonych
w gwizdki i klekotki. Halas coraz większy, słychac gadającego podniesionym
tonem, ale jakoś wciąż się do niego zbliżyc nie możemy. No nie możemy, bo tak
naprawdę nie wiadomo gdzie on gada - na ulicy mnóstwo głośników i z nich facet
jest słyszalny.
Niby spokojnie, niby nie ma powodu do niepokoju, ale -
NIEFAJNIE.
Docieramy do hotelu - UFFF - ulga duża.
Jeszcze tylko jakieś żarełko w pobliżu i udajemy się na
spoczynek (hotelowy basen już nieczynny).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz