Całą czwórką leziemy najpierw na East Bay. Trójka
zalega na plaży - odmawiając pójścia na punkt widokowy po tym kiedy widzieli
już sam początek trasy.
marinik idzie. Jak ten głupi nie biorę ze sobą nic
do picia. Na wyposażeniu mam sandały, kąpielówki, t-shirt i zawieszony na szyi
aparat. Aparat dynda tak niebezpiecznie, że owijam sobie paskiem dodatkową pętlę,
co by go nie rozbić - w rezultacie aparat wisi mi tuż pod broda, za to pasek -
dusi jak cholera.
Docieram na górę (fotek z trasy brak - łapy zajęte
podciąganiem się na linach oblepionych błotnistym iłem, obfitym także pod
stopami).
Wraca.
Eeee - co tam - przecież tu tez są liny.
Idę.
Jest dziko i pięknie. Nie mogę się powstrzymać od zrobienia fotek - w tych miejscach, gdzie szlak w miarę poziomo biegnie.
Po drodze nie ma żadnych ludzi.
Gdzieś dalej jednak mijam jakąś parę.
Ja: HI !!
Oni: HI !!
Ona: You do it by yourself?
Ja: Yes.
Ona ( z dziwna mina): WOW
Hm... co też mnie czeka dalej?
Ciągle w dól, ciągle w dół - cholerka, kiedy będzie ta laguna.
Dochodzę do tego miejsca
Kużwaaaaaa, nie dam rady. Dalej lina wisi ze 3-4 metry w powietrzu - nie ma żadnego oparcia pod nogi. Można się po niej spuścić, ale przecież nie dam rady się później wciągnać.
Bluzgi latają mi po głowie.
Nagle zauważam, że po lewej stronie jest druga lina - tam można się podpierać nogami schodząc w dół.
HURRRAAAAA !!!!!!!
Schodzę.
Wracam
marinik - ZDOBYWCA LAGUNY
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz